wtorek, 20 marca 2012

Rozdział 2.


- Ja pierdolę, jak tylko tego chuja spotkam, tak mu, kurwa, przyjebię, że własna matka go nie pozna! – uniesiony chłopak wtargnął do domu kolegi. – Ty wiesz, co on kurwa zrobił? Wiesz? Wstawaj, pacanie! – zrzucił koc z sofy, na której poprzedniego wieczoru zasnęła Camilla. – O kurwa! Duff? – chłopak porządnie się zdziwił, kiedy ujrzał obcą dziewczynę w salonie przyjaciela. Ta, rozbudzona krzykami chłopaka, popatrzyła na niego dziwnie, na powrót przykrywając się kocem. – Kim jesteś i co zrobiłaś z moim kumplem?
W progu zjawił się Duff.
- O, Slash. Nie wiedziałem, że wpadniesz – powitał przyjaciela. – Poznajcie się. Camilla, to jest Slash, Slash to Camilla, którą zgarnąłem ze szpitala. Mówiłem ci o niej wczoraj.
- Niezmiernie mi, kurwa, miło – rzucił do dziewczyny.
- Zachowuj się! – skarcił go McKagan.
- No co znowu? Już sobie idę! – ruszył do drzwi, kiedy przypomniał coś sobie. – A właśnie! Pomożesz mi zlikwidować tego dziwkarza.
I wyszedł, zostawiając Duffa, zastanawiającego się, o co mu chodziło, i Camillę, która składała koc.
- Zostaw to – przerwał jej chłopak, wyrywając go z jej rąk.
- Poradziłabym sobie.
- Wiem, ale ty musisz iść się teraz ubrać, bo za piętnaście minut wychodzimy – wyjaśnił. – Chciałaś zobaczyć miasto, prawda? – dodał widząc jej niepewną minę.
- No tak, racja. Już lecę.
I zniknęła, za białymi drzwiami jego dużej łazienki, ze swoją kosmetyczką. Chwilę potem była gotowa do wyjścia.
- Nieźle jak na babę – skomentował, kiedy po pięciu minutach stanęła przed nim ubrana w granatowe szorty, trampki i koszulkę z kolorowym nadrukiem, z delikatnym makijażem, podkreślającym jej zielone oczy, i włosami związanymi w wysoki kucyk. Nie każda dziewczyna wyrobiłaby się w takim czasie. – To jak? Wychodzimy?
- Jasne, jasne.
Duff przepuścił Camillę w drzwiach, po czym zamknął je na klucz, wsadzając go potem do kieszeni swoich dżinsów.
Po obejściu jakiejś jednej czwartej centrum zatłoczonego miasta, postanowili odpocząć. Weszli do niewielkiego baru na rogu, który raczej nie rzucał się w oczy. Jakże oryginalna nazwa „Pod Złotym Żurawiem” wypisana markerem na drzwiach nie specjalnie zapraszała do środka. Jednak Duff zapewnił dziewczynę, że to będzie najlepsze miejsce, aby odpocząć od tłumów ludzi, którzy zaczęli właśnie wyjeżdżać z pracy, tworząc długie korki na ulicach.
Po złożeniu zamówienia, zajęli stolik najdalej od drzwi. Camilla z ulgą stwierdziła, że wnętrze prezentuje się dość przyzwoicie w porównaniu z pierwszym wrażeniem. Obite sztuczną skórą fotele miały przyjemny, nie rażący beżowy kolor. Na każdym stoliku znalazła się popielniczka i malutki wazonik z kwiatuszkiem. Na ścianach, w rzędzie, pozawieszane jakieś fotografie, które były zbyt daleko, by Camilla mogła im się dokładnie przyjrzeć.
Młoda kelnerka o słowiańskiej urodzie przyjęła zamówienie.
- Mogę cię o coś zapytać? – zagadnęła Camilla.
- Jasne, pytaj – zachęcił ją.
Nie była pewna, czy może zapytać o to, co chciała, ale kiedy już się zdecydowała, czyjś wysoki krzyk wybił ją z rozmyślań.
- Aaa! Pali się, pali się! – kelnerka, która przed chwilą stała przy ich stoliku, wybiegła z kuchni, potykając się o próg i upadając boleśnie na podłogę.
Poruszeni ludzie zaczęli rozglądać się, co się dzieje, czy na pewno coś się pali, czy też młoda kobieta jest chora psychicznie… Jakiś młody, umięśniony mężczyzna pomógł wstać dziewczynie i przytrzymał ją, by nie upadła.
- Ludzie, uciekajcie – wychrypiała przez łzy. – Szybko…
Nikt z obecnych nie wiedział, jak się zachować. Jedni siedzieli jak osłupiali, wpatrując się w blondynkę, inni korzystali z okazji i wychodzili zanim ktoś podał im rachunek.
- Chodźmy stąd – powiedział Duff i złapał Camillę za rękę. – Lepiej nie być zamieszanym w żadne podejrzane sprawy.
Wyszli szybko zostawiając za sobą otwarte drzwi, którymi chwilę później wyszedł mężczyzna trzymając wyrywającą się i płaczącą kobietę.
- Czekaj – Camilla zatrzymała Duffa, kiedy byli po drugiej stronie ulicy. – Ja znam tego gościa…
- Skąd? – zapytał i chciał pociągnąć ją, aby szli dalej, ale ta się opierała.
- Stój. Chodźmy do nich…
- Nie wygłupiaj… - zanim zdążył skończyć, Camilla pobiegła z powrotem w kierunku baru, o włos unikając potrącenia przez samochód. - …się.
Nagle ludzie zaczęli opuszczać lokal, wybiegając z krzykiem ze środka, jakby faktycznie się paliło, nie zauważając nawet potrąconej przez nich dziewczyny.
- Mówiłem „zostań”, to nie… Musi się, kurwa, pchać… - Duff podniósł Camillę z ziemi i poprowadził w stronę domu. Niecałe dziesięć minuty później siedzieli na sofie w salonie. Duff próbował opatrzyć kolano dziewczyny, ale jakoś nie specjalnie mu to wychodziło.
- Daj spokój, Duff. Przeżyję jakoś – zaśmiała się, widząc nadaremne starania chłopaka.
- Przecież robię, co w mojej mocy – odpowiedział tonem, jakby robił, co najmniej przeszczep serca. – Jeszcze tylko plasterek. I… gotowe – uśmiechnął się zadowolony ze swojej roboty.
- Dziękuję. To jak już się tak wczułeś w rolę dzielnego samarytanina, to możesz mi wody przynieść – poprosiła.
Zniknął za drzwiami kuchni, zostawiając Camillę samą na burgundowej kanapie. Wychyliła się, aby sięgnąć po pilot do telewizora, leżący na stoliku odsuniętym przez Duffa. Kiedy już znalazł się w jej dłoniach, próbowała rozpracować, którym przyciskiem włączyć sprzęt, gdyż nieczęsto miała okazję „pobawić się” takimi rzeczami.
- Tutaj – wcisnął odpowiedni guziczek i postawił przed nią szklankę wypełnioną wodą mineralną.
To nic. To nic, że zachowuję się jakbym znała tego chłopaka wiele lat. To nic, że siedzę mu na głowie i mam tego pełną świadomość. To nic, że zatruwam mu sobą jego życie. To wszystko, to jedno wielkie nic. I pomyśleć, że łudziłam się, że jakoś mi się to wszystko ułoży. Moje życie skończyło się w wieku siedemnastu lat. O ile można było to tak nazwać. A teraz? Żyję z dnia na dzień z niepewnością, czy jutro nie wyląduję na ulicy. Chociaż może byłoby mi tam lepiej? Może jemu byłoby tak lepiej? – spojrzała na Duffa przerzucającego kanały, próbując odgadnąć, o czym teraz myśli.
Jej przemyślenia przerwał donośny dzwonek do drzwi. Chłopak zerwał się, żeby otworzyć. Z przedsionka dobiegł ją dziewczęcy głos i z zaciekawieniem przysłuchiwała się ledwo słyszalnej rozmowie.
- I wtedy on zaproponował, że mnie podwiezie, no to wsiadłam z nim do tego samochodu, i jestem – zakończyła swoją jakże fascynującą opowieść nastolatka, imieniem Madison, która siedziała teraz w salonie pomiędzy Camillą a Duffem, pijąc oranżadę z kostkami lodu.
- Ale tak w ogóle, to chciałaś coś konkretnego, czy tak tylko w odwiedziny przyjechałaś? – zapytał blondyn.
Camilla zlustrowała dokładnie ubraną w krótką skórzaną spódniczkę i koszulkę z logo jakiegoś nieznanego jej zespołu dziewczynę, która zastanawiała się, jak powinna zareagować.
- Bo widzisz… - na jej czole pojawiła się zmarszczka. – Tak właściwie, to rodzice nie wiedzą, że tu jestem, bo…
- Uciekłaś z domu?
- Nie – odpowiedziała pospiesznie. – To znaczy, nie do końca uciekłam. Bo ja musiałam się na jakiś czas stamtąd wyrwać… - zaczęła tłumaczyć. – Ja wrócę. Tylko muszę odpocząć od nich wszystkich. I tak sobie pomyślałam, że wpadnę do ciebie i uda mi się tu zostać jakieś dwa, trzy dni. Tylko ja nie wiem, czy nie będę przeszkadzać… - spojrzała niepewnie na Camillę. Nie znała jej i nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Może starszy brat nie pozwoli jej zostać i wyrzuci ze swojego domu? Albo, co gorsza, zadzwoni do rodziców i poinformuje ich, że przyszła do niego. To byłaby dla niej tragedia. W jednej chwili zapragnęła wyjść stąd jak najszybciej i nie wchodzić Duffowi w drogę przez najbliższy czas.
- Dobrze – oznajmił Duff po chwili namysłu.
- Proszę?
- No zgadzam się. Ale nie więcej niż trzy dni – dodał.
- Naprawdę? – zapytała niedowierzając. Podbiegła do brata i rzuciła mu się na szyję. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję…